30 lis 2010

Neuroshimowe Opowieści - Nadzieja od Molocha

Martin: Chodź tu, chodź. W tej opuszczonej fabryce jest cel naszej podróży. Widzisz tych ludzi stojących w kupce między liniami produkcyjnymi? Nie bój się. Wiem, że wyglądają trochę inaczej niż normalny człowiek, ale nie przejmuj się tym. Nic ci nie zrobią. Hej, hej! Bez takich wygłupów odłóż tą broń! Jak im spadnie choćby włos z głowy inni sprawią, że widok zmutowanej twarzy będzie najprzyjemniejszą rzeczą, jaka nas spotka do końca życia!

            Dobra chodźmy bliżej. Uważaj, aby nie potknąć się o kable na podłodze. Pokażę ci, nad czym pracują. Przyjrzyj się tam na środku jest kobieta, piękna bez śladów chorób jakby przybyła z czasów zanim wybuchła wojna. Można było by powiedzieć jak z okładki magazynu. Gdyby tyko nie te wszystkie druty. Kable odchodzące od jej głowy, kręgosłupa, rąk podłączone są do superkomputera, do linii produkcyjnych, cześć do urządzeń odbierających sygnały z zewnątrz. Wiem, co sobie myślisz, dzieło molocha, które należy jak najszybciej zniszczyć. Trzeba uratować tą dziewczynę. Ja na początku też tak myślałem. 

Gdy przybyłem tu ze Stevenem, łowcą maszyn, chcieliśmy spalić cały ten budynek, aby nie został kamień na kamieniu. Teraz tam siedzi i dłubie przy elektronice komputera. Zanim zabraliśmy się do niszczenia powiedział, że po raz pierwszy widzi coś takiego i przydałoby się zbadać to najpierw. Jak się okazało jest Matką, której celem jest stworzenie tu węzła, kolejnej enklawy. 

            Przez cały ten czas bełkotała bez ładu i składu polecenia. Jedyne, co zrozumieliśmy, to, że czeka na dostarczenie brakujących dysków, które pozwolą jej na prawidłowe funkcjonowanie. Wtedy właśnie przybyli ci mutanci z paroma ludźmi w śmiesznych strojach. Przynieśli jedną z części brakujących danych i kazali nazywać się „konserwatorami”. Nie byli agresywni, co więcej widząc zainteresowanie Stevena tłumaczyli mu działanie maszyny i swoją pracę. Normalnie ich obowiązki spełniane są przez maszyny, jednak w paru wyjątkowych sytuacjach takich jak ta Matkami opiekują się ludzie. No i nie nazywaj ich lepiej mutantami.

29 lis 2010

Podróż po Mojave

No, a jak już jesteśmy przy bombach atomowych, ostatnim czasem wyszła nowa gra Fallout: New Vegas. Gra zabrała mi z życia ładnych parę godzin, których ostatnio i tak mam w deficycie. Za brak wpisów na blogu między innymi możecie obwiniać Obsidian.




Stary znajomy Marcus
W wielkim skrócie, gra ta ma wszystko, co Fallout 3 tylko, że lepsze. Więcej broni, miast, zadań, ciekawych lokacji… długo wymieniać. Choć pozostał nadal tan sam silnik, twórcom tej części udało się to, na czym poległa Bethesda przy Fallout 3. To znaczy przenieść klimat poprzednich części. Szczerze polecam grę tym, którzy grali w jedynkę i dwójkę, a czuli zawód przy trójcę.  Świetne smaczki z poprzednich części jak np. armia RNK, a supermutanty znów są supermutantami, nie bezmyślnymi orkami, bractwo stali bractwem, szpony śmierci siejącymi postrach monstrum. Tylko jeszcze jedna rada, po zainstalowaniu pierwsze, co trzeba zrobić to wgrać najnowszą aktualizacje. Gra ma masę różnych mniej lub bardziej irytujących błędów.

27 lis 2010

Biblioteka Nukrealnych Wybuchów

Baba Wanga na tle atomowego grzyba
Niedawno rozpoczęty konflikt między Koreą Północną, a Południową przypadł na datę 10.10.2010 według kalendarza Juliańskiego. Tak się składa, że niejaka Baba Wanga na ten dzień przewidziała również wybuch III wojny światowej. Najwyższy czas zacząć budować przeciwatomowy bunkier w swoim ogródku lub przeprowadzić się do jakiejś części ziemi, która nie ma żadnego znaczenia militarnego. 

Tam resztę życia bezpiecznie spędzić wśród tubylczych plemion. Jeżeli nie wiesz jak się do tego zabrać proponuję sprzedać lodówę stojącą w domu i pieniądze uzyskane w ten sposób powinny spokojnie wystarczyć na bilet w jedną stronę i przeżycie paru miesięcy potrzebnych nam na dostosowanie się do lokalnych warunków. Kto wie, może uda się gdzieś tam nawet spotkać Cejrowskiego.

Ogólnie rzecz biorąc jestem pewien, że po przejrzeniu jeszcze paru przepowiedni i odpowiednim manewrowaniu różnymi kalendarzami znalazłoby się parę innych katastrof.  No, a żeby wczuć się w ten klimat podrzucam Bibliotekę Nukrealnych Wybuchów.  Możemy znaleźć w niej masę filmów nagranych podczas testowania tej zabójczej broni. Nic tylko oglądać, aż do znudzenia.

20 lis 2010

Neuroshimowe Opowieści - Texaco Gareth.

Z powodu braku czasu SilverRATa, dziś gościnnie będzie pisał Pitek.. zapraszam do lektury!



Noc chyliła się już ku końcowi, gdy ostatni z mutantów został powalony jednym, jedynym strzałem w oko. Jego truchło zaległo nieco bliżej stacji benzynowej niż reszta watahy, gdyż dla zabawy ktoś pozwolił mu podbiec do barykady.
Echo batalii niosło się jeszcze po pustyni, gdy zza prowizorycznej barykady wyłoniły się dwie postaci. Jedna z nich zaklęła i splunęła w stronę poległych zwierząt, natomiast druga przyglądała się im w milczeniu.
Niewidoczne jeszcze ponad horyzontem słońce powoli zabarwiało niebo kolorami purpury i ciemnego różu.
W dzisiejszych czasach każdy oglądany wschód słońca powinien być witany co najmniej salwą honorową i litrami alkoholu. Z każdym kolejnym dniem ludzkości ubywa. Wykrwawiamy się przez ranę zadaną przez Molocha, mutki i nas samych.
Tym razem obyło się jednak bez hucznych obchodów Wschodu Dnia Kolejnego. Być może dlatego, żeby nie zdradzić swojej obecności w tym miejscu. A może dlatego, że nie było czym świętować. Tak czy inaczej obie postaci zniknęły w jedynym miejscu w promieniu 100km, które oferuje cień – w sklepiku na opuszczonej stacji benzynowej.
W każdym razie w tym co z niej pozostało.
Ten poranek obfitował w bogate śniadanie. Mięso mutków, poza faktem, że wchodziło w między zęby, wyglądało paskudnie i tak też pachniało, zdradzało całkiem dużo wartości odżywczych.
Watahy zmutowanych wilków, jak ta, która zaatakowała tą stację kilka godzin wcześniej, były całkiem powszednim widokiem w powojennej Ameryce. Ludzie wiedzieli jak sobie z nimi radzić i skrzętnie z tej wiedzy korzystali przy każdej nadarzającej się okazji.
Dwaj obrońcy pozostałości wielkiego imperium Texaco usiedli w najdalszym kącie sklepiku, by osłonięci z trzech stron mogli w spokoju przystąpić do spożywania martwego wilka.
- Słuchaj koleś, mógłbyś mi podać lewą łapę? – zagadnął jeden, ubrany w długi szary płaszcz.
- Eee.. którą lewą? – z niepewnością odpowiedział drugi, trochę przygrubawy i strasznie zarośnięty na twarzy, zupełnie jakby się nie golił od miesięcy, co prawdopodobnie było prawdą.
- Nie bądź śmieszny. Nie jadam zmutowanych kończyn. – odpowiedział pierwszy z pogardliwym grymasem na twarzy. Nie wiadomo do kogo lub czego był skierowany ów grymas. Być może do całego świata. Spojrzenie człowieka w płaszczu padło na metalową plakietkę przyczepioną do koszuli grubego. – Więc to prawda? To Ty jesteś TEN wielki Texaco Gareth? To Twoje prawdziwe imię, czy po prostu ktoś miał tak wydrukowane a Ty je przejąłeś wraz z plakietką?