Z powodu braku czasu SilverRATa, dziś gościnnie będzie pisał Pitek.. zapraszam do lektury!
Noc chyliła się już ku końcowi, gdy ostatni z mutantów został powalony jednym, jedynym strzałem w oko. Jego truchło zaległo nieco bliżej stacji benzynowej niż reszta watahy, gdyż dla zabawy ktoś pozwolił mu podbiec do barykady.
Echo batalii niosło się jeszcze po pustyni, gdy zza prowizorycznej barykady wyłoniły się dwie postaci. Jedna z nich zaklęła i splunęła w stronę poległych zwierząt, natomiast druga przyglądała się im w milczeniu.
Niewidoczne jeszcze ponad horyzontem słońce powoli zabarwiało niebo kolorami purpury i ciemnego różu.
W dzisiejszych czasach każdy oglądany wschód słońca powinien być witany co najmniej salwą honorową i litrami alkoholu. Z każdym kolejnym dniem ludzkości ubywa. Wykrwawiamy się przez ranę zadaną przez Molocha, mutki i nas samych.
Tym razem obyło się jednak bez hucznych obchodów Wschodu Dnia Kolejnego. Być może dlatego, żeby nie zdradzić swojej obecności w tym miejscu. A może dlatego, że nie było czym świętować. Tak czy inaczej obie postaci zniknęły w jedynym miejscu w promieniu 100km, które oferuje cień – w sklepiku na opuszczonej stacji benzynowej.
W każdym razie w tym co z niej pozostało.
Ten poranek obfitował w bogate śniadanie. Mięso mutków, poza faktem, że wchodziło w między zęby, wyglądało paskudnie i tak też pachniało, zdradzało całkiem dużo wartości odżywczych.
Watahy zmutowanych wilków, jak ta, która zaatakowała tą stację kilka godzin wcześniej, były całkiem powszednim widokiem w powojennej Ameryce. Ludzie wiedzieli jak sobie z nimi radzić i skrzętnie z tej wiedzy korzystali przy każdej nadarzającej się okazji.
Dwaj obrońcy pozostałości wielkiego imperium Texaco usiedli w najdalszym kącie sklepiku, by osłonięci z trzech stron mogli w spokoju przystąpić do spożywania martwego wilka.
- Słuchaj koleś, mógłbyś mi podać lewą łapę? – zagadnął jeden, ubrany w długi szary płaszcz.
- Eee.. którą lewą? – z niepewnością odpowiedział drugi, trochę przygrubawy i strasznie zarośnięty na twarzy, zupełnie jakby się nie golił od miesięcy, co prawdopodobnie było prawdą.
- Nie bądź śmieszny. Nie jadam zmutowanych kończyn. – odpowiedział pierwszy z pogardliwym grymasem na twarzy. Nie wiadomo do kogo lub czego był skierowany ów grymas. Być może do całego świata. Spojrzenie człowieka w płaszczu padło na metalową plakietkę przyczepioną do koszuli grubego. – Więc to prawda? To Ty jesteś TEN wielki Texaco Gareth? To Twoje prawdziwe imię, czy po prostu ktoś miał tak wydrukowane a Ty je przejąłeś wraz z plakietką?