Nazywam się Jeremiasz Gildern i jestem gnomem iluzjonistą. Moja rodzina pochodzi z Morgowi choć parę lat temu w wyniku zmian zachodzących w tym kraju przeprowadziłem się do stolicy Alfheim Lyonesse.
Ku niezadowoleniu mojej rodziny zostałem iluzjonistą. Moi rodzice zawsze wierzyli, że zostanę godi, nawet podjąłem nauki w tym kierunku które w dosyć brutalny sposób zostały przerwane przez aktualne władze mojej ojczyzny.
Jednak nie o tych wydarzeniach chciałem pisać dlatego wróćmy do dzisiejszych zdarzeń. Na fali aktualnej mody i popytu dałem się wciągnąć w założenie biura detektywistycznego. Nasz interes nazwaliśmy „Przyczajka”, bo taka nazwa widniała na szyldzie wynajmowanego budynku, a nie było nas stać na nowy napis. Nasze małe dochodzenie pozwoliło dojść do tego, że to nazwisko szewca który wcześniej miał swój zakład w tym miejscu. Przed paroma tygodniami zniknął prawdopodobnie z powodu zaciągniętego długu u niziołczej familii. Ważna lekcja na przyszłość.
Interes równie podejrzany jak moi wspólnicy których z krótka opisze:
Skand, elf pochodzący z Sunnir, niebywały szermierz. Tylko jak się później okazało zapomniał dodać w swoim CV, że przez całe jego życie prześladuje go pech. Fakt, że jeszcze żyje można śmiało uznać za ósmy cud świata.
Dalej w kolejce Graham Woodgate, troll detektyw z Atlantydy, który na prowadzeniu biura detektywistycznego powinien znać się najlepiej. Jednak, rzeczywistość szybko zrewidowała te poglądy. Trzeba jednak mu przyznać, był utalentowanym strzelcem i nie chciał bym znaleźć się na celowniku jego lufy. Czemu był? Wszystko w swojej kolejności.
James Rodi, ogr, również jak poprzednik prywatny detektyw. Do spółki włączony jako „specjalista od brudnej roboty”. Jednak jego zamiłowanie do argumentów siły, ryzyka i ładunków wybuchowych wprowadziło nas w nie jeden kłopot.
Innocento Battista, ork ze Scylli, specjalista od okultyzmu i wykrywania magii rytualnej. Choć nie brał udziału w zbyt wielu naszych akcjach dobrze zapadł nam w pamięci jako żywy radar wykrywający magie i kamikadze wychodzący cało nawet z najbardziej szalonej akcji.
Ostatni - Miske Okirow - gnom z Suniru. Technomag zajmujący się tradycją gnomów, czyli golemami. Podczas swoich wypraw pisał również pamiętniki. Sami musicie uznać która wersja opisanych wydarzeń jest bardziej wiarygodna.
Wszystko zaczęło się gdy siedzieliśmy w biurze i oczekiwaliśmy nowego klienta. Taką przynajmniej mieliśmy nadzieje, bo nasze ostatnie zlecenie dostaliśmy przed miesiącem i polegało ono na znalezieniu zaginionego kotka. Kot został odnaleziony w brzuchu aligatora mieszkającego w kanałach Lyonesse, jednak pracodawca nie był zadowolony stanem w jakim przekazaliśmy mu obiekt poszukiwań i odmówił zapłaty.
Zastanawialiśmy się nad sposobem rozreklamowania naszego biura. Jednak po przeliczeniu dostępnych nam finansów okazało się, że gazety i plakaty są poza naszym zasięgiem. Nawet dzieciaki z domu na przeciwka nie chciały rysować obraźliwych haseł na murach za proponowane przez nas wynagrodzenie. Gdy obejrzeć nasz lokal spokojnie można było stwierdzić, że przydał by się jakiś solidny remont, no a przynajmniej wymiana powybijanych okien na całe, nie wspominając już o malowaniu ścian, czy też załataniu dziur w podłodze.
Nie chciałem o tym mówić swoim wspólnikom, ale obliczając nasze finanse pięcioma różnymi wskaźnikami wszystkie wskazywały, że nie uchronnie zbliżamy się do bankructwa. Jeden wspominał o pożyczce od niziołczej familii co chyba wystarczająco mówi o naszym położeniu. Obliczyłem nasz budżet paroma niekonwencjonalnymi metodami używając liczb zespolonych, pochodnych, całek oznaczonych i w momencie gdy pole figury przedstawiającej nasz budżet okazało się mieć wartość ujemną załamałem ręce. Warto dodać, że nie wliczyłem w to zakupionego na kreskę pieczywa z piekarni.
Nasz lokal bez i z iluzją. |
Miałem ogłosić to reszcie ekipy gdy do biura weszła ona, klientka. Moi wspólnicy szybko podeszli do niej proponując herbatę i ciasteczka. Ogr usadził ją na krzesło i przystawił do stołu. Ja wykorzystałem chwilowe zamieszanie i rzuciłem iluzje aby nasza rudera choć trochę przypominała porządne biuro. Przedstawiła się Emma i miała dla nas zlecenie. Chciała abyśmy uratowali doktora von Hauena z fabryki gildii i pokrótce streściła nam swój plan.
Wydawało mi się dziwne, że przychodzi do nas z gotowym planem i znanym miejscem przetrzymywania. Jednak najbardziej dziwiło mnie to, że Emma zwraca się z tym problemem właśnie do nas. Od razu widać było po tej kobiecie, że należy do wyższych sfer, więc stać ją na pewno na dużo bardziej znane biura.
Chciałem nawet zapytać ją jakim cudem do nas trafiła jednak reszta członków ekipy wydawała się nie podzielać moich obaw i zanim obejrzałem się, została podpisana umowa. Nie wiem co bardziej powodowało ten pośpiech, chęć zarobienia jakichkolwiek pieniędzy czy niewiarygodna uroda Emmy. Jednak już po chwili wszyscy ruszyliśmy do fabryki, dwójka z nas na motorze, reszta za zebrane drobne przeznaczone na zakup pieczywa w piekarni miejskim transportem (na krechę piekarnia już nie chce nam dawać jedzenia mówiąc, że nie będą dokarmiać biedaków).
No, Arku to chyba twój najlepszy tekst. Czekam na kolejne bo jestem bardzo ciekaw co robiliście na sesjach w których z rożnych względów, nie mogłem uczestniczyć :/.
OdpowiedzUsuńPoza tym widać, że, jakąś tam wiedzę, matematyczną z UTP wyniosłeś:P.
Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że to mój najlepszy tekst. Jednak cieszę się, że się podoba.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o UTP to zaprzeczam abym cokolwiek z stamtąd wynosił. No może prócz paru minerałów i podzespołów ;)
Świetnie to się czyta:) A Emma o ile pamiętam wybrała tą waszą "agencję" bo chciała uniknąć rozgłosu jaki by powstał gdyby wynajęła kogoś pokroju Sherlocka:) czekam na kolejne części (a w szczególności na opowieść z Morgowii)
OdpowiedzUsuń