Kolejny dzień przedzierania się przez krzaki, pogryzień przez mrówki i inne owady dawał się mocno we znaki. Pot, zadrapania, zmęczenie i pragnienie, odwieczny towarzysz w rosnącej na południu stanów niezwykłej dżungli. Jednak informacje na nagraniu które udało ci się znaleźć przy jednym z tych dzikusów miały zrekompensować wszystkie te niedogodności. Taśma odsłuchana już parę razy przez ciebie, ale znów wciskasz przycisk "Play" by usłyszeć męski głos lektora mówiący o tych wszystkich sprawach w które tak trudno uwierzyć.
Neodżungla
Miejsce niezbadane i pełne zagadek. Jednak nie chcę mówić o tej części dżungli, z którą codziennie walczą o każdy metr mieszkańcy południowych stanów. Nie o tej części, z której od czasu do czasu wyjdzie jeden z niezwykłych mieszkańców i zabije paru wieśniaków. Chcę mówić o najgłębszej jego części, gdzie tyko nieliczni mieli okazje się dostać a tylko wybrani cało z niej wyjść.
Codziennie podczas mojej wędrówki mam wrażenie, że ja również należę do tych ludzi, którym nigdy nie będzie dane powrócić do dawnego domu. Jednak mimo to uważam, że warto było tutaj przybyć i zobaczyć to miejsce. Pozostaje mi mieć nadzieję, że moje nagranie trafi poza ten fragment świata. Przynajmniej w ten sposób ludzie będą w stanie dowiedzie czegoś więcej o tej nieznanej krainie.
Ekosystem w tym miejscu nie przypomina niczego, co znane jest ludziom. Jedyny wyjątkowy i niepowtarzalny twór, o którym prawdopodobnie nigdy nie będzie nam dane dowiedzieć się czy powstał sam w wyniku ewolucji, czy też jest wynikiem jakiegoś ludzkiego eksperymentu.
Dowodem tego niech będzie przykład, który najbardziej mną wstrząsnął. Coś, co całkowicie odmieniło mój sposób patrzenia na to miejsce. Wielobarwne rośliny wijące swoje pnącza miedzy wieloma drzewami pokrywały hektary powierzchni. Jedna roślina, która rosła prawdopodobnie latami połączona w niezwykłej symbiozie z pozostałymi okazami. Jednak najbardziej niezwykły był widok, gdy ta roślina rodziła swojego potomka. Z kokonów, albo raczej fioletowych strąków pokrytych zielonymi wręcz fosforyzującymi żyłkami wydostało się małe zwierzę przypominające miniaturkę dzika. Całe pokryte śluzem, jeszcze ślepe zakwiczało. Jakby wołało swojego roślinnego rodzica z nadzieją o pomoc. Przez piętnaście minut przyglądałem się temu zwierzęciu jak walczy na swoich nieporadnych nóżkach z grawitacją i wtedy właśnie zaszła niezwykła przemiana. Zwierze otworzyło swoje oczy, stanęło pewnie na swoich nogach i zaczęło szczerzyć swoje kły próbując mi powiedzieć "Może dopiero, co się urodziłem, ale i tak mogę odgryźć ci rękę." W parę sekund nieporadne maleństwo zmieniło się w wojownika gotowego stanąć w obronie swojego życia.
W tym miejscu różnice między fauną i florą zanikają. Nie zdziwiłbym się gdybym zobaczył jak z jaj jakiegoś zwierzęcia zaczyna wyrastać roślina. Miejsce gdzie pył małego motyla po wpadnięciu do oka spowoduje śpiączkę, z której już nigdy nie mamy się przebudzić. To właśnie wydarzyło się mojemu kumplowi z posterunku parę dni temu. I chodź codziennie patrzę na niego i w moim sercu tkwi ziarenko nadziei na jego przebudzenie to rozum podpowiada mi, że już do końca swojego krótkiego życia pozostanie śpiącą królewną. I codziennie mam świadomość tego, że gdyby nie mój niezwykły przewodnik ze mną było by podobnie.
Gdyby nie on już dawno bym umarł. Codziennie przekonuję się, że przeprawa przez dżungle to nie wiosenny spacer. Pomimo tego, że bez przerwy całą swoją uwagę skupiam na dżungli nie raz reszta ekspedycji musiała mnie wyciągać z tarapatów. Wspólnie walczyliśmy z dżunglą o życie każdego z nas. Las tropikalny wtedy wydawał mi się tak okrutny i żądny krwi. Codziennie napotykaliśmy się na szczątki ludzi, którzy byli tu wcześniej. Część z nich należało do tubylców, zbieraczy gambli, ekspedycji podobnych do naszych. Pozostałe to szkielety ludzi, którzy żyli tu zanim zieleń przybyła z południowej ameryki i użyźnili te ziemie. Teraz już rozumiem, że rośliny rosną na ciałach tych, którzy nie chcą przestrzegać i nie rozumieją zasad dżungli.
Plemiona
Wracając do mojego przewodnika. Kim on jest? W neodżungli wbrew powszechnej opinii żyją ludzie. Jest ich więcej niż ktokolwiek przypuszczał i nigdy nie opuszczają domu, jakim jest dla nich ten las. Na pierwszy rzut oka bardzo różnią się od nas - ludzi południa. Uznalibyśmy ich za mutantów. Zielony odcień skóry, sylwetka przystosowana do dżungli, rośliny rosnące na ich ciele, dzicy, niemówiący nawet słowem w naszym języku.
Jednak to nadal ludzie, mający swoje emocje i uczucia. Nie mutanci, nie nadludzie, tylko doskonale przystosowani do miejsca, w którym żyją. Żyją w plemionach, które tak jak my łączą się by wspólnie pracować. Tak jak my walczą miedzy sobą i tak jak my umierają.
Plemię, które spotkałem na początku wyprawy wydawało mi bezmyślną masą, której jedynym celem było zakończenie naszego żywota. Do dzisiaj pamiętam jak zostaliśmy otoczeni przez nich w nocy. Z przerażeniem wysłuchiwałem okrzyków dochodzących z mroków. Żądza mordu, którą widziałem w ich oczach, gdy z dzidami rzucali się przeciwko nam uzbrojonym w karabiny. Dzisiaj wiem, że to, co widziałem w ich oczach było odbiciem naszych dusz. Ta grupka mężczyzn walczyła o bezpieczeństwo swoich współplemieńców, matki dżungli i porządku, który znają. Gdy dotarliśmy do wioski, w której zostały same kobiety i dzieci, kapitan naszej wyprawy nie oszczędził nikogo.
W dżungli też są doskonale wyszkoleni myśliwi, z którymi spotkanie na ich terenie można było by opisać jak spotkanie z Nocnym Łowcą. Członkowie grupy nawet nie spostrzegą się, gdy ich koledzy z oddziału znikną wciągnięci w pułapkę, z której sami nie mają szans na wydostanie się.
Dorośli członkowie plemienia otrzymują Dar Dżungli, chociaż koleś z posterunku wolał nazywać to biowszczepem. Taki tubylec, aby okazać swój dorosły wiek musi podjąć wyprawę do jednego ze świętych miejsc gdzie rosną rośliny-matki.
Wyprawy te mają na celu zdobycie ziarna, które potem wprowadzane jest do ciała i staje się częścią dżungli. Dary z tego, co miałem okazję oglądać są bardzo różne. Jednym dary pozwalają zmieniać barwę swej skóry i stać się niewidocznym zlewając z otoczeniem, innym skóra przybiera wygląd i twardość kory lub skorupy. Do bardziej powszechnych należy nabranie cech i wyglądu zwierzęcego, wyostrzenie zmysłów węchu, wzroku i słuchu. Raz widziałem też człowieka, któremu wyrosły dodatkowe ręce z lian, innym razem plującego trucizną, czy też mającego dłonie o niezwykłej strukturze pozwalające z łatwością wspinać się po drzewach. Dodatkowo wszyscy porozumiewają się miedzy sobą dzięki niezwykłej telepatycznej więzi, która wydaje się spajać całą dżungle. Jednak z obserwacji wnioskuję, że wychodząc poza dżungle nie potrafiliby funkcjonować. W przeciągu paru tygodni z powodu braku tego połączenia uschliby z tęsknoty za swoim domem.
Rośliny-Matki
Każdy okaz tych roślin różni się od pozostałych. Czasem jest to ogromne drzewo, w którego koronie tubylcy zbudowali miasteczko, czasem to ogromny kwiat intensywnie pachnący swoim pyłem, innym razem trudno to porównać do czegokolwiek, co jest mi znane. Nie rozumiem, na jakiej zasadzie dokładnie działają te rośliny, ale rozumiem, że ich utrata wiąże się z bólem dla całej leśnej społeczności. Najprostszym porównaniem będzie uczucie, jakie odczuwamy my ludzie tracąc bardzo bliską nam osobę. O ile ludzie radzą sobie z tą żałobą, wiele roślin z tęsknoty dosłownie wysycha, a zwierzęta umierają.
Dlatego też plemiona starają się jak najszybciej zasadzić nowe ziarno życia. Miałem okazje oglądać to, gdy zabiliśmy jedną z tych roślin. Tak zabiliśmy, kolejny ból, jaki zadaliśmy nieświadomie tej ziemi. Badaliśmy wtedy jedną z tych niezwykłych roślin. Zbieraliśmy owoce, liście i kwiaty, badaliśmy korzenie. Wszystko było w porządku do momentu, gdy w rozbitym obozie zaczęliśmy palić ogniska. Wtedy zaledwie w parę chwil z rośliny skoczyły w naszym kierunku liany łapiąc ludzi z naszej wyprawy i obezwładniając ich. Wszystko trwało moment. Do moich uszu dochodziły krzyki i błagania o pomoc moich towarzyszy a ja nie byłem w stanie ruszyć nawet palcem. Teraz wiem, że razem z kilkorgiem innych badaczy uratowałem się tylko dlatego, że pozostaliśmy w bezruchu, na który reagowała roślina. Pączek kwiatu, który wcześniej badaliśmy nagle się otworzył a naszym oczom ukazała się paszcza wciągająca ludzi do swojego wnętrza. Kiedy wszyscy znikli w jej wnętrzu pąk znów zamknął się i prócz
zniszczonego obozu nic nie świadczyło o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło. Wtedy nastąpił wybuch. Ktoś wewnątrz musiał użyć granatu roznosząc roślinę na strzępy.
Jeszcze tego samego dnia na miejsce dotarło plemię ludzi lasu. Wyszukali ziarno rośliny i ofiarowali je swojemu szamanowi przyozdobionemu w liczne kolorowe pióra i skóry zwierząt. Widziałem jak ostrzem znalezionym w naszym dawnym obozie rozciął sobie brzuch i ręką włoży do swych wnętrzności nasiono. Parę chwil potem słyszałem okrzyki jego bólu i widziałem jak jego ciało rozrywane jest prze gwałtownie wyrastające kłącza. Nie minęło dziesięć minut jak zniknęło ciało szamana a na jego
miejscu pojawiła się roślina podobna do tej przed chwilą wysadzonej chociaż dużo mniejsza i mniej okazała. Choć całość wydarzyła się w przeciągu godziny, miało minąć jeszcze wiele czasu, aby reszta ekosystemu przyzwyczaiła się do nowej rośliny. Zastanawiam się, czy czasem nie chodzi o to, aby matka nauczyła się dowodzić resztą roślin.
Pasożyt
Tak najłatwiej nazwać zarazę, która trawi neodżungle od wewnątrz. Zwierzęta, rośliny i plemiona, to wszystko jest opanowywane przez nieprzyjaciela. W trakcie naszej wyprawy spotkaliśmy się nie raz z agresywnymi przedstawicielami plemion wyznających mrocznych bogów. Posągi przedstawiające spaczone sylwetki nienaturalnych zwierząt połączonych z maszyną czy kleszczy albo wijów. Ze świątyń dochodzą dźwięki mrocznych modlitw przeciwko matce dżungli, w nich składane są krwawe ofiary z ludzi i zwierząt, które później przemieniane wracają do dżungli.
Pasożyt nie raz wykorzystał ciało dawno zaginionego współplemieńca, aby ominąć straż i zaskoczyć z najmniej spodziewanej strony. Radość z odnalezienia bardzo szybko zmieniała się w płacz, gdy przemieniony korzystając z niezwykłych ulepszeń ofiarowanych przez pasożyta masakrował całe osadę.
Również moje oczy miały okazje oglądać spaczone drzewo matki, które ze wspaniałego cudu natury stawało się chorą konstrukcją technologii stworzoną z dawnego drzewa, części zwierząt i ludzi. Ta wspaniała roślina stawała się fabryką zbierającą materiały w celu tworzenia mechaniczno-biologicznych tworów.
Walka z wrogiem jest bardzo trudna, bo choć cała dżungla jednoczy swoje siły to wszystko, co zostanie pokonane przez siły pasożyta zwraca się przeciwko dżungli z podwójną siłą. Najgorsze jednak są dni, gdy przestaje działać z ukrycia i wyciąga cały swój arsenał, jak by chciał pokazać, kto tu naprawdę rządzi. Niektóre wypaczone kreatury można było by porównać do całkowicie scyborgizowanego najnowszą technologią robota molocha. Widok obezwładnionych za pomocą wysokich dźwięków wojowników krwawiących z uszu to norma w takich walkach. Rzadziej, ale równie często można spotkać całkowicie zbudowany z tkanek roślinnych laser, czy pojazdy latające, które poruszają się dla mnie na jakiejś niezrozumiałej zasadzie bez użycia śmigieł czy silników. Wróg zabezpieczył się również przed ewentualnym zdobyciem jego wynalazków. Gdy organizm przestaje okazywać oznaki życia, tkanki z których zbudowane są najistotniejsze części ulęgają szybkiemu rozkładowi.
Z całej ekspedycji zostało nas trzech. Teraz, gdy przeszliśmy obrzęd przyjęcia staliśmy się mieszkańcami tej ziemi. Czujemy i słyszymy obecność matki, która czuwa nad nami, jedność ze zwierzętami i roślinami. Uczucie równie uzależniające jak tornado. Razem z moją nową rodziną będziemy walczyć ze S.M.A.R.T-em mając nadzieję, że uda nam się zwalczyć zarazę, jaką jest syn molocha zanim w całej swej okazałości wydostanie się poza obszary lasu.
Gdybyś słuchaczu dotarł kiedyś do Bridge City w hegemoni przekaż mieszkańcom tą kasetę i wieści o naszej wyprawie.
lubię jak tym stylem piszesz :) czas miło płynie czytając coraz to ciekawsze teksty
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie tylko co to ten pasożyt jest? czy tu o molocha chodzi?
O jego młodsze dziecko nazywane S.M.A.R.T, które przedostał się do neodżungli.
OdpowiedzUsuńNeodżunga, czy w ogóle symbioza roślin ze zwierzętami, czy ludźmi, zawsze mnie fascynowała. Dobrze jest to pokazane w komiksie "Saga o potworze z bagien". Poza tym bardzo fajny tekst, dobrze się go czyta, jedno małe, ale. W siódmym akapicie napisałeś "zbieraczy gabli", czy nie powinno być "zbieraczy gambli"?
OdpowiedzUsuńOczywiście, że gambli.Poprawiam.
OdpowiedzUsuńSaga kojarzy mi się z Neil Gaimanem, wiec chyba ją czytałem ;)
Chciałbym również podziękować Femalinie, że prócz sprawdzenia tekstu użyczyła mi dwa pierwsze zdjęcia w tym artykule. Niedługo jej dzieła będą tak dobre, że będzie trzeba za nie płacić :P
Kawał dobrego tekstu ^^
OdpowiedzUsuńOwszem, Gaiman napisał 3 rozdziały "Sagi...", które zostały wydane w Polsce w zbiorze "Dni pośród nocy" to czytałeś. Jednak serię wymyślili Len Wein i Berni Wrightson. W Polsce wydano dwa zbiory "Sagi...", których nie mam, więc ich nie czytałeś :P.
OdpowiedzUsuńNieźle:) aż się zachciało znowu w Neuroshimę zagrać :)
OdpowiedzUsuńTylko w Neuro byście grali! ;)
OdpowiedzUsuń