Kult przemiany. Ludzie powiadają, że miejscem jego powstania jest Detroit. Obecnie ślady jego działalności możemy zobaczyć w całych stanach.
Po raz pierwszy zetknąłem się z nimi daleko stąd w Federacji Appalachów. W jednej z górniczych miejscowości, która dawniej była moim domem. W budynku na uboczu, zajmowanym przez mojego partnera w interesach i jego żonę, odnalazłem ciało martwego człowieka wyglądającego tak, jak by umarł z wygłodzenia. Zarówno on, oraz jego otoczenie pokryte było dziwną substancją, która w ciemnościach wyglądała jak by była stworzona z fosforyzujących żyłek. Nigdzie nie było moich znajomych, których nie udało mi się odnaleźć aż po dziś dzień.
Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o istnieniu żywych truposzów i Dead Breath. Teraz po miesiącach podążania śladem Inmutatio i rozwiązywania ich zagadki myślę, że odnaleziony przeze mnie korpus to zagłodzone ciało zarażonego, który służył, jako pojemnik dla wirusa.
Wydaje mi się, że wyznawców kultu jest niewielu. Podróżują samotnie, w rozproszeniu, co pomaga działać im z ukrycia. Dodatkowo większość amerykanów nic nie wie o zarazie, która wybuchła w Detroit. Pierwsze sygnały świadczące o działaniu grupy, która roznosi zarazę są traktowane, jako wybryki zdziwaczałych przejezdnych. Ludzie cieszą się, że siedzą na uboczu miasta i nie zawracają im głowy. Gdy paru mieszkańców zapada na dziwną chorobę jest już najczęściej za późno na jakiekolwiek działanie.
Raz, gdy o zmroku zbliżyłem się do ich siedziby natrafiłem na rozpoczęcie rytuału „udoskonalania”. Przez okno zauważyłem przerażające, wijące się ciała martwych już ludzi. Zielonkawe promieniujące światło zaczęło wydobywać się ze środka. Gdy usłyszałem głosy umęczonych ludzi, jakby ich ciała były rozrywane z nieopisanym bólem, zacząłem uciekać. Nie zatrzymałem się aż do wschodu słońca. Ściany domów po ich opuszczeniu często pokryte są niezrozumiałymi symbolami, od których patrzenia przechodzą mnie ciarki. Wśród wielu niezrozumiałych znaków jeden wydaje się zawsze powtarzać i być czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego. Gwiazda, w której środku znajduje się oko.
Podczas mojej drogi za sektą napotkałem speców z posterunku, z którymi wymieniłem się informacjami na temat kultu. Z ich badań wynika, że substancja odnaleziona przy wygłodzonych zombiakach najbardziej strukturą przypomina grzyby. Oczywiście nie te stojące na nóżce z kapeluszem, które można znaleźć w lesie. Bardziej przypominają pleśń czy drożdże. Choroba, którą powoduje bardzo przypomina zarazę panującą w Detroit, jednak wygląda na jej zmutowaną wersje. Powiedzieli mi również, że ciało takiego truposza nie daje już żadnego znaku życia, ale umysł wydaje się w jakiś dziwaczny sposób nadal funkcjonować.
Również nie potrafili wyjaśnić, dlaczego nieumarli nie atakują członków sekty i zadowalają się zaledwie paroma gryzami swojej ofiary, po których ją zostawiają, aby stała się im podobna.
Z kolei pustynny odział walczący z rozpowszechniającą się zarazą Deat Breath o nazwie Desert Rats chwalił mi się, że kiedyś udało im się złapać i przesłuchać jednego członka sekty jednak to, co mówił wydaje się kompletnym bełkotem. Z tego, co mi tłumaczyli wierzył on w to, że jest wysłannikiem obcej cywilizacji, która widząc jak ludzie dążą do własnego samozniszczenie zesłała na nich wirusa. Ma on doprowadzić do połączenia wszystkich żywych organizmów w jedną istotę, która samą myślą będzie potrafiła w pełni kontrolować otoczenie.
Brednie, przynajmniej tak mi się wydawało do czasu, aż trafiłem na jeden z cmentarzy pełen ciał zarażonych. Cała okolica, pomniki, drzewa, groby była pokryta grzybem wyrastającym z ciał. Najpierw zobaczyłem świetliki wydające się uwięzionymi duszami zmarłych. Potem ujrzałem złudzenia ludzi ze swojej przeszłości i nawet ulice pełne ludzi i rzeczy sprzed wojny. Wszystko to sprawiło, że poczułem się jak ćpun po porządnej dawce tornado. Zjawiska, których doświadczyłem potrafię porównać jedynie do nawiedzenia duchów, choć jajogłowi z posterunku próbowali to tłumaczyć zdolnościami psonicznymi.
Sekta zazwyczaj działa na małą skalę starając się nie zwracać na siebie uwagi. Mi wiadomo jedynie o jednej ich większej akcji. W Nowym Jorku skazili wodę pitną jednej z oczyszczalni wprowadzając do niej grzyb. W wyniku tego przez jedną z dzielnic przetoczyła się epidemia i jedynie zgrana działalność Nowojorczyków sprawiła, że nie rozprzestrzeniła się dalej. Mimo wszystko nikt bez powodu nie przekracza muru wybudowanego wokół dzielnicy, a płonące stosy zarażonych na długo utkwią w ich pamięci. Jednak ludzie wolą wierzyć, że ten horror sprawił im Moloch.
Mi nie pozostaje nic innego jak podążać za wyznawcami przemiany i mieć nadzieje, że kiedyś przyjmą mnie do siebie. Pomogą mi przeobrazić się w doskonalszą formę.
Fajnie to napisane i trzyma klimat:) Jedna tylko uwaga: gdzie są jakieś obrazki?!:P Pytanie: czy zombi zarażeni Dead Breath są myślący? Czy są takimi tłukami jak w pierwszych filmach o zombi?
OdpowiedzUsuńObrazki już są. Zarażeni Dead Breath to raczej jak to nazwałeś tłuki. Dopiero po przekształceniu przez Inmutatio staja się... roślinami o zbiorowej świadomości i zdolnościach psonicznych ;)
OdpowiedzUsuńHe, he widzę, że połączyłeś dwie swoje pasje w jedno. Zombie i Neuro.
OdpowiedzUsuńZaraza pochodzi z Detroid? Pewnie rozpoczął ją Ben z Madonn :P.
doskonalsza forma - GRZYB ;)i przypomina się tu WRRRrrr zaryczały drożdże (rodzaj grzyba)
OdpowiedzUsuńi też się obrazków chciałam czepić bo to ważny jest element :P
Bardzo podoba mi się forma, która na myśl przywodzi desperata, który zmęczony samotnością w pogoni za kultem, siedząc przy mizernym ognisku spisuje swój mały pamiętnik tylko po to, aby choć w ten sposób pozwolić słowom opuścić sferę myśli.
OdpowiedzUsuńOD zawsze fascynowała mnie sprawa Zombie w Neuroshimie, a dodanie temu znamion kultu jest naprawdę inspirujące.