12 wrz 2010

Neuroshima - Madonny z Piekła cz.1

Symbol Madonn wykonany przez jednego z graczy.
Parę lat temu prowadziłem kampanię Neuroshimy w Detroit. Postacie graczy tworzyły drużynę Madonny z Piekła, która ścigała się w Lidze dla Szulca. Trzeba powiedzieć, że graliśmy wtedy w chromie co wyraźnie widać po napisanych tu tekstach. Może komuś przyda się na sesji drużyna rywali w wyścigach Detroit.

Członkowie zespołu:

Jake


Noc była pochmurna i czarna. Podobnie jak Jake. Przez kolor jego skóry i czarny długi płaszcz w ciemnościach stawał się niewidoczny. Tylko właściwie to uratowało go, gdy jacyś najemnicy zakatowali jego zespół. Trzeba było im przyznać zaczęli całkiem nieźle, ale potem wszystko schrzanili. Z zaskoczenia zaatakowali gazem obezwładniającym i wyposażeni w maski związali wszystkich. Wszystkich prócz Jake, który resztkami sił odczołgał się trochę na bok i nikt go nie zobaczył w ciemnościach.  Właśnie ten mały szczegół sprawił, że ich zadanie można było już uznać za spartaczone.

    Kiedy odzyskał świadomość reszta drużyny była prowadzona do pobliskich ruin. Ruszył tuż za nimi. Przy wejściu zostawili jednego strażnika. Jake poczuł się urażony, że go tak nie doceniają. Do tego jednego człowieka nie będzie musiał nawet wyciągać broni. Potem, przez jego głowę przeszła myśl „Może, nie wiedzą, że brakuje im jednej osoby?” ale  następnie uznał, że nie można być aż tak tępym i na pewno przygotowali się przed akcją.




    Poderżnął gardło strażnikowi jednym szybkim ruchem noża. Nikt tego nie spostrzegł, nikt nic nie usłyszał. Z wnętrza budynku dochodziły do niego głosy.
– Może jakoś się dogadamy? Jesteśmy drużyną biorącą udział w wyścigach dla Szulca. Na pewno dostaniecie za nas gambli i talonów na benzynę .– mówił John, ich menadżer. Koleś zupełnie nie miał jaj. Tylko by ględził i ględził. Jake miał go stanowczo dosyć i wcale mu by nie przeszkadzało, jak by zginął zanim uratuje resztę. Jednak z drugiej strony był jego ważną wtyką w Lidze. Jego strata strasznie utrudniłaby dalsze plany. Ach te trudne wybory i dylematy.
    Kiedy podszedł bliżej zobaczył trzech ludzi z latarkami i bronią mierzących w jego kumpli.
– Dobrze wiemy, kim jesteście. – odezwał się najlepiej odżywiony z nich. Nie musisz się o nic martwić. Posiedzicie sobie tutaj z nami parę godzin abyście nie zdążyli na poranny wyścig.  Wy spadniecie w rankingu parę miejsc, a my was wypuścimy wolno. Wszyscy będziemy zadowoleni.
    Jake zobaczył przerażoną twarz menadżera tak jak by bardziej bał się stracić parę punktów w rankingu niż własnej śmierci, prawdziwy mięczak. Zaczął się zastanawiać czy nie wyjść celując w głowę ich szefa i pod groźbą jego śmierci rozbroić pozostałą dwójkę. Jednak to by wymagało powiedzenia czegoś w stylu „Rzućcie broń, albo go zabiję!” no a mu tak bardzo nie chciało się z nimi gadać.
– Szefie czy z nimi nie powinien być taki czarnuch? - Odezwał się stojący z lewej strony porywacz.
    Miarka się przebrała i murzyn zagotował się ze złości. Już olał fakt, że ktoś na niego wysłał kompletnych gamoni, już odpuścił, że potraktowali go gazem. Jednak rasistów nie zniesie. Błyskawicznie wyciągnął swoje Berrety z tłumikiem włożone w kaburach na jego tułowiu. 
– Co?! Gadać gdzie jest ten koleś! – Wykrzyczał do Madonn z Piekła. W tym samym momencie usłyszał dźwięk jak by bzyczenie pszczoły na dopalaczu, a z głowy jego kumpla od „czarnuchów” zaczęła płynąć krew. W następnej sekundzie z łoskotem całym ciałem uderzył o ziemię. Zaraz potem znów odezwała się pszczoła i drugi z najemników wziął z niego przykład.
– Co jest do chol..?– nie dokończył boss, bo nagle zapadła kompletna ciemność zrobiło mu się tak ciepło i przyjemnie. On też padł martwy na ziemię.


Jake jest murzynem z Nowego Orleanu, który do Detroit przybył ze zleceniem cichego zabójstwa jednej z szych w lidze. W celu zbliżenia się do niej bez podejrzeń przyłączył się do Madonn, jako ich ochroniarz. Jake to jeden z tych milczących kolesi, który najbardziej lubi załatwiać swoją robotę po cichu.  Jednak nie raz pomagał w rozmowach i negocjacjach przeciwnikowi podjąć szybką decyzję wyciągając swoje spluwy zanim ten zdążył zamrugać oczami. Dla tych, którym nie starczał ten argument zawsze miał w zanadrzu jakiś granat.

Pochodzenie: Nowy Orlean
Profesja: Zabójca
Specjalizacja: Wojownik
Cechy: Grande Cojones, Jeden strzał
Sztuczki: Magazynek; Dobywanie
Choroba: Chore nery
Budowa: 10
Zręczność: 16
Charakter: 10
Percepcja: 11
Spryt: 10
Umiejętności: Zastraszanie - 4; Blef - 3; Nasłuchiwanie - 3; Wypatrywanie - 3; Skradanie się - 4; Ukrywanie - 2; Maskowanie - 1; Otwieranie zamków - 2; Pistolety - 8; Karabiny - 5; Broń Maszynowa - 1; Wyrzutnie - 4.
Sprzęt: kamizelka wojskowa, 2x Beretta + tłumiki, 12 amunicji, nóż, maczeta, Granatnik, 2 granaty, wytrych, noktowizor, krótkofalówka, bumerang, zioła, 5 fajek, zapałki, lekarstwo na tydzień

Rodney Mullen


Piętro któreśste zrujnowanego wieżowca. Rodney przestał liczyć po 34. Wspinanie było naprawdę męczące, szczególnie, gdy ma się torbę pełną lekarskich przyrządów i schody bardziej przypominające gruzowisko pełne ostrych prętów niż porządną klatkę schodową. Lekarz z utęsknieniem westchnął w kierunku szybu z windą, która nie działała niewiadomo od ilu lat.

    – Niesamowici są ci wasi programiści. Tak idealnie odwzorować każdy element tej zniszczonej konstrukcji. – Rodney postanowił podzielić się swoją uwagą z resztą członków zespołu Madonn z Piekła jednocześnie odrywając kawałek schodów i pokazując go reszcie, aby mogli przyjrzeć się jego detalom.
    – Więc już nie robimy na tobie eksperymentów „W celu sprawdzenia możliwości adaptacji człowieka”? – wyrecytował JD często powtarzaną przez doktora regułkę przechodząc obok niego kompletnie nie zwracając uwagi na trzymany przez niego gruz.


 – Oczywiście, że robicie! Tylko doszedłem do wniosku, że bez sensu jest rujnować te wszystkie budynki, jakie widziałem w celu przeprowadzenia jednego eksperymentu. Wydaje mi się, że mój umysł na czas badań został umieszczony w cyberprzestrzeni. Możliwe nawet, że wy jesteście botami, które mają udawać zachowania prawdziwych ludzi. Pamiętam, że zanim byłem zamrożony coś takiego było tylko w grach komputerowych i było dużo prostsze.

– Znów się zaczyna... – Westchnął Ben.
– No sami pomyślcie, znajdujecie bunkier pełen przedwojennych rzeczy, moich rzeczy, w tym Chevroleta i mnie -  zamrożonego lekarza. Czekajcie tam widzę coś pod ścianą – Rodney przerwał swój wywód i podszedł do zwiniętego w swoje błoniaste skrzydła stworzenia przypominającego połączenie nietoperza i człowieka.
– Nie zbliżaj się do tego! To jest harpia! – wykrzyczał Jordan, gdy doktor z niezwykłym zainteresowaniem przyglądał się stworzeniu. Obudzony stwór zaczął wstawać rozpościerając swoje skrzydła, tak jak by prostował się po udanym śnie. Lekarz zaczął z przerażeniem cofać się do tyłu. Może to była tylko komputerowa animacja potwora z gier, ale cholernie realistyczna animacja. Pozostała trójka w tym czasie wystrzeliła do maszkary ze wszystkiego, co mieli. Harpia odpowiedziała na to przeraźliwym rykiem rozwierając całą paszcze i pokazując ostre zębiska. Teraz cofnęli się wszyscy prócz Jake. On miał jaja na miarę takich rzeczy, wycelował granatnikiem w pysk potwora i wystrzelił granat prosto w paszcze. Stwór chyba nawet nie zdążył się zorientować, co się stało, gdy rozsadziło go od środka.
– Łoł, no i mi chyba teraz nie powiecie, że to nie jest wirtualna rzeczywistość. – Rodney strzepywał z siebie resztki potwora.
– One chodzą stadami. Uważajcie, bo gdzieś tu mogą być następne. – JD jednak był nieświadomy tego, że następna stoi tuż za nim. Dowiedział się dopiero, gdy harpia chwyciła go i próbowała dobrać do jego szyi miotając się po całym pomieszczeniu. Ben nie tracąc czasu wprowadził w działanie swój najbardziej absurdalny plan. Wskoczył na plecy harpii uderzając ją w głowę i skrzydła  tasakiem. Monstrum próbując pozbyć się nieproszonego jeźdźcy z pleców uderzało o ściany, aż wpadło do windy. Potwór próbował polecieć w górę, ale porąbane tasakiem skrzydła zamiast unieść go do góry sprawiły, że zaczął spadać. Wraz z nim opadał Bendetto. Czas dla niego zdawał się stanąć w miejscu, a przed jego oczami zaczęło przelatywać mu całe jego życie. Gdzieś pomiędzy czternastym, a piętnastym rokiem życia, gdy akurat przypominał sobie swój pierwszy zwycięski wyścig poczuł jak ktoś złapał go za rękę.
– Znów ratuję ci życie bocie! – powiedział Rodney z uśmiechem od ucha do ucha.


Rodney jest hibernatusem, który przed wojną był lekarzem i dla badań pozwolił się zamrozić by po paru latach zostać odmrożony. Niestety wybuchła wojna no i jakoś o nim zapomniano. Odnalazły go dopiero Madonny z Piekła poszukujące dobrego wozu dla siebie.

Sam Rodney odnalazł się zadziwiająco dobrze w nowym świecie. Na początku sądził, że świat, w którym się obudził jest snem wynikającym z jego stanu hibernacji. Po jakimś czasie porzucił tą teorię i teraz sądzi, że został on podany następnemu eksperymentowi, a świat, w jakim się znajduje jest jakimś wytworem rzeczywistości wirtualnej. No cóż wygląda na to, że długo jeszcze będzie wymyślał różne teorie byle by tylko prawda nie doszła do niego. Szczerze to życzę mu tego jak najdłużej. Byle był zawsze skuteczny w leczeniu. No i nadal ratował życie Bena.

Pochodzenie: Chicago, hibernatus
Profesja: Lekarz
Cechy i Sztuczki: Wczoraj Było...
Budowa: 11
Zręczność: 10
Charakter: 15
Percepcja: 11
Spryt: 15
Umiejętności: Leczenie chorób - 4; Leczenie ran - 6; Pierwsza Pomoc - 4, Biologia - 6, Chemia - 5; Pistolety - 2; Odporność na ból - 6.
Ekwipunek: Smith & Wesson 659 i 2 magazynki, Torba lekarska, trochę leków z każdego rodzaju,

Samochód

Oto samochód Maddon w podstawowej wersji. Jego wyposażenie  często zmieniało się podczas kampanii,  dopasowywane do wyścigu, lub z powodu ingerencji konkurencji. Samochodu w Detroit nie można przez 24h spuszczać z oka, inaczej obudzisz się np. bez przewodu paliwowego.

Marka: Chevrolet
Model: Caprice
Typ: Sedan
Barwy: Piaskowy?
Ładowność: 450kg
Silnik: Benzynowy (2)
Skrzynia biegów: Automatyczna
Opony: Wypełniane opony
Gadżety: ABS, Wszędzie lekki pancerz, kuloodporne szyby, krucze stopy,
Zwrotność: 40
Prędkość maksymalna: 150
Przyspieszeni: 40
Hamulec: 40
Wytrzymałość: 14
Sprawność: 17

3 komentarze:

  1. Pięknie, aż się wzruszyłem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Stare dobre czasy, aż się łezka w oku kręci. Byłem wtedy młodym, niedoświadczonym graczem, który rzucał się na ogromne maszyny Molocha, uzbrojony jedynie w łańcuch (choć nadal uważam, że to miało sens). Jednak musicie przyznać, że dzięki temu nasze sesje miały swój niepowtarzalny klimat :P. Rodney jeszcze raz dzięki za uratowanie mi dupska :P.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miało sens, zależy tylko, co chciałeś osiągnąć ;)

    OdpowiedzUsuń