20 lis 2010

Neuroshimowe Opowieści - Texaco Gareth.

Z powodu braku czasu SilverRATa, dziś gościnnie będzie pisał Pitek.. zapraszam do lektury!



Noc chyliła się już ku końcowi, gdy ostatni z mutantów został powalony jednym, jedynym strzałem w oko. Jego truchło zaległo nieco bliżej stacji benzynowej niż reszta watahy, gdyż dla zabawy ktoś pozwolił mu podbiec do barykady.
Echo batalii niosło się jeszcze po pustyni, gdy zza prowizorycznej barykady wyłoniły się dwie postaci. Jedna z nich zaklęła i splunęła w stronę poległych zwierząt, natomiast druga przyglądała się im w milczeniu.
Niewidoczne jeszcze ponad horyzontem słońce powoli zabarwiało niebo kolorami purpury i ciemnego różu.
W dzisiejszych czasach każdy oglądany wschód słońca powinien być witany co najmniej salwą honorową i litrami alkoholu. Z każdym kolejnym dniem ludzkości ubywa. Wykrwawiamy się przez ranę zadaną przez Molocha, mutki i nas samych.
Tym razem obyło się jednak bez hucznych obchodów Wschodu Dnia Kolejnego. Być może dlatego, żeby nie zdradzić swojej obecności w tym miejscu. A może dlatego, że nie było czym świętować. Tak czy inaczej obie postaci zniknęły w jedynym miejscu w promieniu 100km, które oferuje cień – w sklepiku na opuszczonej stacji benzynowej.
W każdym razie w tym co z niej pozostało.
Ten poranek obfitował w bogate śniadanie. Mięso mutków, poza faktem, że wchodziło w między zęby, wyglądało paskudnie i tak też pachniało, zdradzało całkiem dużo wartości odżywczych.
Watahy zmutowanych wilków, jak ta, która zaatakowała tą stację kilka godzin wcześniej, były całkiem powszednim widokiem w powojennej Ameryce. Ludzie wiedzieli jak sobie z nimi radzić i skrzętnie z tej wiedzy korzystali przy każdej nadarzającej się okazji.
Dwaj obrońcy pozostałości wielkiego imperium Texaco usiedli w najdalszym kącie sklepiku, by osłonięci z trzech stron mogli w spokoju przystąpić do spożywania martwego wilka.
- Słuchaj koleś, mógłbyś mi podać lewą łapę? – zagadnął jeden, ubrany w długi szary płaszcz.
- Eee.. którą lewą? – z niepewnością odpowiedział drugi, trochę przygrubawy i strasznie zarośnięty na twarzy, zupełnie jakby się nie golił od miesięcy, co prawdopodobnie było prawdą.
- Nie bądź śmieszny. Nie jadam zmutowanych kończyn. – odpowiedział pierwszy z pogardliwym grymasem na twarzy. Nie wiadomo do kogo lub czego był skierowany ów grymas. Być może do całego świata. Spojrzenie człowieka w płaszczu padło na metalową plakietkę przyczepioną do koszuli grubego. – Więc to prawda? To Ty jesteś TEN wielki Texaco Gareth? To Twoje prawdziwe imię, czy po prostu ktoś miał tak wydrukowane a Ty je przejąłeś wraz z plakietką?


- To moje prawdziwe imię. Nie uwierzysz ale koleś, który tu pracował miał tak samo na imię jak ja.

- Niesamowite. A gdzie się znajduje obecnie Twój imiennik? Mam nadzieję, że nie kropnęłeś go żeby dostać tą cholerną plakietkę? – powiedział ten pierwszy, wkładając rękę pod płaszcz, udając, że czegoś szuka a tak naprawdę to odbezpieczając broń na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo czy ktoś z kim walczyłeś ramię w ramię nie okaże się świnią.
- Nie. Ktoś wcześniej go załatwił. – widząc niedowierzające spojrzenie swojego kompana dodał: – Jest tu jeszcze, rozkłada się toalecie. Możesz iść sprawdzić. Tylko nie zarzygaj mi kibla dobra?
- Wierzę, nie muszę sprawdzać. – to było kłamstwo. Po prostu, tak na wszelki wypadek, nie chciał zostawiać Garetha samego.
Zapadła jedna z tych krępujących chwil, gdy nikt się nie odzywa. Na zewnątrz słońce świeciło triumf po ciężkiej walce z nocą. Obaj kompani zajęli się dziczyzną upolowaną podczas nocnej walki.
Po godzinie z zadumy wyrwał ich chrzęst kół samochodowych na żwirze przed stacją. Gareth poderwał się i bez słowa ruszył do potencjalnego klienta. Wyszedł ze sklepiku przez okno, gdyż nigdzie nie było szyb.
Zanim podszedł do samochodu, kierowca wyszedł mu naprzeciw. Trzymając spluwę w ręku. Wycelowaną w niego.
- Pan Easthorne cię pozdrawia śmieciu – wycedził nowoprzybyły. Wycelował broń w czoło Garetha. Szlag, Pustynny Orzeł, zaklął w duchu właściciel stacji. – Chcesz coś powiedzieć zanim pan .357 nie przemówi?
Gruby dał znać ruchem dłoni, że istotnie ma coś do powiedzenia.
Huk wystrzału zagłuszył jego słowa.
Jakiś czas później Gareth opowiadał, że czuł podmuch ciepłego powietrza na poliku, gdy mijał go wystrzelony pocisk. Nabój trafił zabójcę prosto w lewe oko i przeszedł przez czaszkę na wylot zabierając ze sobą znaczną jej zawartość.
Zbir osunął się na ziemię, z głuchym westchnięciem. Texaco Gareth zamachnął się nogą i rozkwasił zabitemu twarz.
- Nieźle strzelasz. – Powiedział nie odwracając się, gdyż wiedział, że za nim pojawił się już nieznajomy. – Mówiłeś, że skąd jesteś?
- Nie Twój zasrany interes. – odparł krótko strzelec.
- Zabawne – Gareth zaniósł się śmiechem. – Znam kogoś z tego samego miejsca…

4 komentarze:

  1. Tekst wpisał się świetnie w wyniki ankiety gdzie najwięcej głosów ma „nie twój interes” ;P Swoja drogą zaskoczony jestem niską ilością głosów na Vegas i Posterunek, a dużą na Miami.

    OdpowiedzUsuń
  2. ładnie to tak robić włamy :P
    dobry tekst, choć trochę w innym stylu niż wszystkie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale beznadziejny post, choć końcówka mi się spodobała :P.

    SilverRat wróć !!! :P.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaraz, ja ci zapewniam gościnne występy gwiazd, a ty co! Perły przed wieprze ;P

    OdpowiedzUsuń