Wcześniej na moim blogu ukazała się notka dotycząca wojskowej, amerykańskiej racji żywnościowej, która trafiła w moje ręce. Zainteresowanych zapraszam tutaj. Tym razem przyjrzę się paczce pochodzącej z rodzimego kraju i tym, czym żywią się nasi żołnierze.
Dokładniej to racji suchej S-5 zapakowanej w folię o kolorze khaki. Zawartość racji żywnościowej to:
-dwie konserwy, jedna z pasztetem, druga z szynką (prawdopodobnie drobiową, ale ciężko to określić, obydwie posiadały plastikowe pokrywki służące do zamknięcia po otwarciu wieczka);
-cztery suchary, które osobiście najbardziej zasmakowały mi z całego zestawu chodź potwornie twarde;
-zabójczo słodkie zagęszczone mleko w tubce;
-porcje kawy w wersji instant i równie niesmaczna herbata również instant;
-porcja cukru do osłodzenia napojów;
-porcja miodu firmy Tymbark;
-cukierek owocowy i kawowy, guma do żucia;
-nawilżona serwetka, papier toaletowy, zapałki i foliowy woreczek (na śmieci?);
-zestaw jednorazowych sztućców (niebezpieczna bron w ręku doświadczonego żołnierza).
Osobiście, jeżeli miałbym porównać racje polską z amerykańską to muszę powiedzieć, że niestety zagraniczny produkt bardziej przypadł mi do gustu pod względem smakowym jak i estetycznym. Trzeba przyznać, że swoją główną funkcje, jaką jest zapewnienie odpowiedniej ilości kalorii spełnia doskonale, ale zestaw wygląda jak by wyciągnięty z czasów PRL.
Po przejrzeniu zawartości innych zestawów dochodzę do wniosku, że są one monotonne i mało zróżnicowane. Na miejscu żołnierza wybrałbym posiłek wyprodukowany w U.S.A. gdzie ma do wyboru ponad 20 różnych zestawów w tym nawet wersje dla wegetarianów.
Następnym razem będę musiał postarać się o racje żywnościową z podgrzewaczem chemicznym, aby przyrządzić sobie ciepły posiłek. No i najlepiej czekoladowym dyskiem, jaki był w amerykańskiej wersji. Dodatkowo dowiedziałem się też o istnieniu wersji francuskiej i brytyjskiej, która podobno jest jeszcze lepsza niż amerykańska.
Swego czasu dobrych 20 lat temu miałem racje żywnościowe tzw. miny od kolegi. Była to duża płaska konserwa, którą wrzucało się do ogniska. Wielkosci prawie płyty gramofonowej w środku była dzielona na trzy: kotlet, pure i chyba kapusta jak pamiętam. Syte na wagarach zwłaszcza.
OdpowiedzUsuńSuchary, to tak zwane panzerwafle :) - tradycyjny maszket żołnierza polskiego po roku 1990 (którymś tam). Skąd nazwa, to wiedzą już twoje zęby
OdpowiedzUsuń"zabójczo słodkie zagęszczone mleko w tubce" - bo je się przeciwnikowi wystrzeliwuje w twarz i on rażony siłą słodkości pada rozłożony na łopatki... najlepszy produkt z tego pakunku, najlepsza broń w polskim wojsku :)
OdpowiedzUsuńInna sprawa, że jak jest się na polu walki to nie można wybrzydzać, bo albo to albo kuchnia ala Bear Grylls. A foliowy woreczek to pewnie na wymiociny po tym posiłku. :)
OdpowiedzUsuńCo do sucharów panzerwafel to jak najlepsze określenie. Jednej osobie która wcześniej już miała problem z szczęką podczas jedzenia „wyskoczyła”. Na szczęście zaraz sama wróciła na miejsce więc obyło się bez ofiar ;)
OdpowiedzUsuńAż się wojsko przypomniało.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie czy jak zjesz taką jedną rację to się czujesz najedzony (patrząc po ilości to nie jest tego dużo)? Kiedy głód doskwiera to morale od razu pada.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Z racji dużego zadłużenia Wojska Polskiego, proponowałbym ministerstwu i generalicji zrezygnować z papieru toaletowego. Na wojnie się przecież nie sra (przepraszam za potoczyzm). Przykład? Kola z "Miasta złodziei" :P.
OdpowiedzUsuń