Na Pyrkonie miałem okazje być ponad miesiąc temu i już właściwie postanowiłem sobie nie pisać relacji z mojej wyprawy do Pyrlandi. Jednak coś, co znalazłem w necie skusiło mnie do zmiany zdania, ale o tym później.
Wyjechałem z Bodziem w piątek wieczorem samochodem Andrzeja z nim, jako kierowcą. Tam tez trafiliśmy do domu znajomych Andrzeja, którzy pomagali w organizacji konwentu. Zrobiliśmy zapasy, zapoznaliśmy się i podzwoniliśmy po znajomych (szczególnie Bodzio).
Na konwent ruszyliśmy następnego dnia rano. Jak się okazało konwent odbywa się po drugiej stronie Poznania i podróż trwała godzinę. My na początku pętli autobusowej usiedliśmy, ludzie wsiadali, wysiadali, my trwaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy i tak aż do samego końca trasy. Po drodze jednak miałem okazje zobaczyć parę znanych mi miejsc z wcześniejszych podróży do Poznania, co przywołało miłe wspomnienia.
Z tego, co mi wiadomo poprzedniego dnia były ogromne kolejki do rejestracji i parę nie miłych niespodzianek. My jednak w sobotę rano żadnych problemów nie doświadczyliśmy i z braku kolejek błyskawicznie zarejestrowaliśmy się przez poznane wcześniej na noclegu koleżanki. Otrzymałem śliczny informator z toną reklam, identyfikator i bransoletkę, dzięki której wyglądałem jak zaobrączkowany gołąb.
Na początku postanowiliśmy pójść na prelekcje i… tu się zaczęły problemy. Wszystkie pogadanki odbywały się w salach szkolnych, które były malutkie w porównaniu do zainteresowania. Tak wiec mieliśmy do wyboru, kisić się jak ogóreczki w słoiku bez powietrza, możliwości siedzenia i wszelakich wygód. Albo iść na prelekcje, które cieszyły się mniejszym zainteresowaniem, na których po 10 min zastanawiałem się „Co ja tu do cholery robię?” i wychodziłem. No i dochodzi tu jeszcze fakt, że prelekcje, na które chcieliśmy iść były notorycznie odwoływane.
Tak wiec po zdobyciu autografów od twórców Wolsunga przeszliśmy do drugiego budynku. Swoją droga warto było zobaczyć zdziwienie Andrzeja i Bodzia, gdy zobaczyli słusznej tuszy Lucka jedzącego żurek z jajeczkiem.
W drugim budynku spotkaliśmy znajomych, trochę pogadaliśmy, pooglądaliśmy stragany. Ja miałem okazje zagrać w Kingpina, nową grę Kuźni gier (Bardzo fajna, ale nie na moją kieszeń niestety). Prócz tego zakupiłem najnowszy podręcznik do Neuro (moja kolekcja znów jest pełna !) i los, którym wygrałem figurkę z anime sprezentowaną Jarkowi.
Do godziny 20 siedzieliśmy w Game Romie. Setki różnych gier możliwych do wypożyczenia i setki graczy stających przy stole w kolejce. Jednak wszystko działało niezwykle sprawie, za co należy się pochwała ludziom odpowiedzialnym. Dodam, że grało się mam naprawdę dobrze i nic by nas z tamta nie ruszyło gdyby nie…
Koncert na harfie celtyckiej „Karczma niedokończonych opowieści” w wykonaniu Barbary „Maskotki” Karlik, przez nas znanej z kompasu i nazywanej Baburem . Jedyna osoba, o której mi wiadomo w Polsce grająca na wyżej wymienionym instrumencie i śpiewające celtyckie pieśni. Miałem okazje posłuchać tego drugi raz w życiu i wrażenie jest niezapomniane tak samo jak za pierwszym razem. Po prostu dreszcz przechodzi po plecach.
Dalej, trafiliśmy na fire show. Było, na co patrzeć. Myślałem, że z sztuczek wykorzystujących ogień widziałem już wszystko. Na tym pokazie miałem okazje przekonać się jak bardzo się myliłem.
Potem z powodu długiego powrotu wracaliśmy na nocleg, a następnego dnia do domu.Z jednej strony wspominając konwent czuje niedosyt, bo sporo atrakcji mnie ominęło (znów pomimo obiecywania sobie nie wziąłem udziału w żadnym larpie), ale tak jest zawsze na konwentach. Z drugiej strony miałem okazje spotkać starych znajomych, poznać nowych i zdobyć niezapomniane wspomnienia.
No a teraz przejdźmy do tego, co przekonało mnie do napisania. Niejaki Khaki nagrał parę prelekcji z Pyrkonu dzięki czemu maiłem okazje posłuchać tego gdzie nie udało mi się dotrzeć. No, a jest co słuchać. Dla zainteresowanych podaje linki.
Na koniec prelekcja prowadzona przez mojego znajomego z obozów Piotra Skobel która szczególnie polecam Sesja, że aż strach
Jeszcze raz dzięki za figurkę (która przedstawia Rei z Evangeliona). W tej chwili ozdabia ona moje biurko. Mam nadzieję, że na następny konwent pojedziemy już razem :P.
OdpowiedzUsuńTen Luck to twoja wersja z przyszłości, jedząca hamburgery w macu ? ^^
OdpowiedzUsuńTo jest twórca Wolsunga tępy groszku ;P
OdpowiedzUsuń